wtorek, 20 czerwca 2017

Nowy Jork moimi oczami :) zapraszam w niesamowitą podróż :)

Tak, już po :) Wyleciałam, wróciłam. Coś jakby sen! :) Najpiękniejszy :)


Ale wróćmy do 6.06.17 godz. 4.00 rano. Spakowana, czekanie na brata, bratową i Wikę. Podróż do Warszawy minęła w lekko nerwowej atmosferze. Dwie dziewczyny wylatują w bardzo daleką podróż- same! Ja świadoma coraz bardziej, że jadę z dzieckiem, za które będę tam odpowiedzialna. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie na co się porwałam, ale... nie ma odwrotu- jedziemy. Wierzę, że dam radę. Ogromny strach przed lataniem. Na szczęście mam przy sobie mojego kochanego męża, który tuli mnie i wspiera. Żałuje bardzo, że nie może z nami jechać. Dotarliśmy na miejsce. Lotnisko, jak się poruszać, gdzie iść? Pierwszy raz! Naprawdę! Nigdy wcześniej nie lataliśmy, bo panicznie się bałam. Jakoś poszło. Chwilę postaliśmy, pogadaliśmy, czas pożegnania- jakbyśmy wylatywały co najmniej na rok. Po odprawie siedzenie i czekanie na nasz samolot. Niestety okazało się, że jest opóźnienie - jakaś awaria. No akurat to coś dla mnie! Pierwszy lot a tu awaria samolotu? Poczułam, że nogi mi się uginają. Kontakt z resztą na tarasie widokowym był cały czas. Denerwowali się dlaczego nie wylatujemy. Jeszcze chyba nigdy mi się tak nie dłużyło. Podstawili inny samolot, możemy wsiadać. Strach, gorąco, zimno, idę "rękawem", łykam ślinę, gorąco, zimno. Wchodzę na pokład samolotu, witana przez uśmiechniętą stewardessę. Mi niestety tak do śmiechu nie było. Siadamy na swoich miejscach- przy oknie. Kręci mi się w głowie. Cholera czy ja to przeżyję? A jak coś się stanie? Szybko odganiam złe myśli. Trochę minęło zanim samolot się zapełnił. Ruszamy, powoli wjeżdżamy na pas startowy. Podrywamy się w górę- straszne uczucie, chociaż nie jest aż tak źle. Lecimy. Stwierdzam otwarcie, że start, lądowanie i zmiany wysokości są najgorsze- głowa szaleje. Ale te 8 godzin w powietrzu na jednej wysokości nie było aż takie złe. Widoki fantastyczne. Lecieliśmy nad Grenlandią! Tego się nie spodziewałam!


Wylądowaliśmy na JFK. Nowy Jork. Jesteśmy. Teraz tylko odprawa, krótka rozmowa z urzędnikiem imigracyjnym i idziemy na postój Yellow Cab! Oczywiście po drodze zaczepiają różni tacy, którzy za "okazyjną" cenę mogą zawieźć dokąd się zechce. Okazyjna jest tylko na początku, później okazuje się, że przepłaca się 100%. Dlatego biorę Wikę przed siebie, ma nie reagować, nie oglądać się i nie zwracać na nich uwagi- idziemy do taksówek. Tam wita nas miło Afroamerykanin, do auta walizki pakuje przemiły Chińczyk. Podajemy adres i ruszamy. Dogadujemy cenę- wychodzi 63$, ale bez napiwku. Finalnie płacimy 75$ i wszyscy są zadowoleni. Droga do naszego miejsca zamieszkania nieciekawa. Miły Chińczyk jechał jak z przysłowiowymi "pyrami"! Wtedy myślałam, że naprawdę mu pawia puszczę- w aucie waliło fajkami- pierwsze wrażenie "ups, to naprawdę mój ukochamy NY?". Po drodze żadnych fantastycznych miejsc, żadnego symbolu, który pokazałby mi, że to Nowy Jork. Dotarłyśmy na miejsce- kamienica ze schodami przeciwpożarowymi - jak to w amerykańskich filmach. Podziękowałyśmy i dzwonimy pod adres podany a tam cisza! Jeszcze raz i jeszcze i jeszcze- nikogo nie ma! Chyba mnie szlag zaraz trafi. 7 tysięcy kilometrów od domu, zimno, zmęczona, a tu gospodarz nas olał? Co tu zrobić? Szybka myśl- potrzebujemy wi-fi, które gdzieś pewnie jest, ale na pewno nie na ulicy. Idziemy poszukać knajpki, baru, w którym będzie i wtedy skontaktuję się z George'm. Przeszłyśmy wzdłuż ulicy, wszystko pełne ludzi. Stwierdzam, że idziemy pod dom i będziemy czekać. Wróciłyśmy. Stoi tam facet, który z kimś pisze na telefonie. Podchodzę do niego i moim angielskim mówię o co chodzi. Chwilę zajęło zanim zrozumiał, że potrzebuję wi-fi. Zabiera nas do swojego mieszkania! To w tym budynku, gdzie my mamy wynajęty pokój. Facet okazuje się miłym Chrisem, który co prawda nie znał George'a, ale udostępnił nam swoje wi-fi. Napisałam do gospodarza, że my już jesteśmy i czekamy. Po jakiejś chwili otrzymałam informację, że On jest, ale nas nie ma! Wytłumaczył jak mamy trafić do Jego mieszkania, podziękowałyśmy Chrisowi za pomoc, za szklaneczkę wody i poszłyśmy. George był bardzo zdziwiony tym, co usłyszał od nas. Powiedział, że jeszcze nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja i nikt nikomu tak po prostu nie pomógł! Dziwne, bo Chris był bardzo miły i nie miał żadnego problemu z pomocą :) czyżby to urok osobisty polskich dziewczyn? :) Powiem szczerze, padłyśmy na łóżka, bez kąpania, bez zbędnych ceregieli. Tylko skontaktowałyśmy się z bazą w Polsce, bo tam przecież wszyscy czekali na sygnał. Mało tego - śledzili nasz samolot w internecie! Widzieli gdzie lecimy, co się dzieje itd. Nic nam się nie chciało, zasnęłyśmy jak zabite. Zwiedzanie i obmyślanie planu zostawiłyśmy na drugi dzień.


Zdjęcie z drogi do Warszawy


20170606_074232


Czekanie na lotnisku- 2 godziny!


20170606_120650


Już w samolocie.


20170606_135858


Posiłki w samolocie :) dobre, ale niestety sałatka z majonezem na drugi dzień dała mi popalić!


20170606_15535720170606_193742


A to widoki na Grenlandię :)


20170606_171938_001 20170606_174607_001


Pierwsze zdjęcie po wyjściu z lotniska


20170606_182645


W trakcie jazdy Yellow Cab :)


20170606_185953 20170606_190004


Kolejny wpis z dalszą częścią opowieści niebawem :)


Teraz spać, bo jutro niestety powrót do pracy. DOBRANOC :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz