czwartek, 10 sierpnia 2017

Nowy Jork dzień V :)

Niedziela, 11.06.2017r.


Kolejny intensywny dzień w Nowym Jorku. Bardzo chciałam, żeby mój mąż był ze mną. Fajnie byłoby spędzić 10 rocznicę ślubu właśnie w tym wyśnionym, wymarzonym miejscu. No ale... nic straconego, jak już wspominałam ja mam wizę na 10 lat, a Jemu się załatwi :)


W ten dzień zaplanowałam wyjście w drugą stronę, czyli Dolny Manhattan. Tam też jest wiele do zobaczenia i dlatego musiałyśmy tam pójść. Tradycyjnie ok.10.00 wstałyśmy, wyszykowałyśmy się i ruszyłyśmy w kolejną podróż po nieznanym lądzie :) Wsiadłyśmy do metra, które zawiozło nas niedaleko Soho. Byłyśmy niesamowicie ciekawe jak tam jest. Soho to bardzo bogata dzielnica, unikatowe sklepy, można tam kupić drogie rzeczy. My z Wiką szukałyśmy sklepu z kosmetykami Kylie Jenner. Ja oczywiście nie wiedziałam o co chodzi, ale Wika miała w planie kupić kilka kosmetyków. Przeszyłyśmy SOHO wzdłuż i wszerz, i nigdzie nie znalazłyśmy tego sklepu. Miał być obok sklepu sportowego Nike, przechodziłyśmy tam kilka razy, ale nic nie znalazłyśmy. W końcu zrezygnowane poszłyśmy dalej, ale obiecałam Wiktorii, że jak już będziemy w domu, to poszukamy gdzie znajduje się ten sklep i wrócimy tam (okazało się finalnie, że sklep zlikwidowali i jest tylko jeden w Los Angeles). Pozwiedzałyśmy trochę, weszłyśmy do sklepów, żeby zobaczyć te ekskluzywne towary i poszłyśmy dalej.


Kolejne było Little Italy. Napis nad zamkniętym dla pojazdów deptakiem witał wszystkich przychodzących. Tam było kolorowo. Restauracje, sklepy, ciuchy, pamiątki, nawet stragan Merry Christmas! Piękna sukienka, którą chętnie kupiłabym, bo po przyjeździe idziemy na wesele, więc byłoby jak znalazł, ale 160$ to zdecydowanie za dużo.


Następne Chinatown! Dużo straganów, sami Chińczycy. Chyba weszłyśmy w mało turystyczne miejsce, bo turystów nie widziałyśmy praktycznie wcale. Za to na straganach piękne, kolorowe, nieznane mi owoce- Red Dragon, Jack Fruit- oba bardzo słodkie. Później żałowałam, że nie kupiłam, ale nie miałam gdzie ich trzymać i cały dzień musiałabym je nosić ( a po ostatnim dniu z butami miałam już dość). Wszędzie chińskie sklepy, napisy, restauracje, lampiony. Oczywiście musiałam kupić kilka pamiątek w sklepie, t-shirtów i czapek. Były te same ciuchy co na Times Square, ale pięć razy tańsze. Bardzo głodne weszłyśmy do jednego z barów Xi'an Famous Foods, który był opisany przez Magdę w Jej książce. Ja zamówiłam makaron z kurczakiem, Wika makaron z wieprzowiną. Wydałyśmy niecałe 10$, ale dostałyśmy pełen talerz pysznego makaronu i najadłyśmy się do syta. Ten smak pamiętam do dziś- pycha! Przeszłyśmy ulicami Chinatown z mapą w ręku. Cały czas kierowałyśmy się na drogę rowerową na Manhattan Bridge, bo na Brooklyn Brigde drogowskazów nie było. Stwierdziłam jednak, że to w tą samą stronę, więc z pewnością dojdziemy tam, gdzie chcemy. Minęłyśmy budynek Sądu- piękną, starą, ogromną budowlę. Szłyśmy w pełnym słońcu, 35 stopni, żar z nieba, a my wytrwale pieszo, kolejny kilometr, idziemy na ukochany most. Wreszcie dotarłyśmy! Uwierzcie mi, jak wchodziłam na most, widziałam te przęsła, liny, deski, flagę Ameryki, w gardle mnie ściskało. Wzruszyłam się, normalnie, to uczucie nie do opisania. Wspaniałe uczucie być w miejscu, które do tej pory było tylko w sferze marzeń, w kosmosie. A teraz ja idę, robię zdjęcia, nagrywam filmiki. Najlepsze uczucie EVER! Dość szybko przeszłyśmy przez cały most, po drodze zatrzymując się, żeby spojrzeć wkoło. Poszłyśmy odpocząć, usiąść na trawie pod mostem, zadzwonić do Polski i pokazać gdzie jesteśmy i co robimy. Jak już odpoczęłyśmy poszłyśmy z powrotem. Zdecydowałam, że jeszcze pójdziemy do WT One zobaczyć jaki widok jest z najwyższego budynku w Nowym Jorku. W jednym z parków usiadłyśmy, żeby odpocząć. W pewnym momencie zaczęły zewsząd zjawiać się wiewiórki. Cudowne, malutkie, przyjazne, stające na dwóch łapkach i dosłownie proszące o orzeszka. My nie miałyśmy im co dać, ale przyszedł pewien pan, który miał cały wielki wór z orzeszkami. Zaczął je karmić. Zauważył, że jesteśmy rozbawione i zainteresowane tymi malutkimi zwierzątkami. Dał Wiktorii orzeszki i mogła sama je pokarmić. Była zachwycona, wiewiórki też. Po krótkiej rozmowie z owym panem okazało się, że mieszka niedaleko od lat i przychodzi tu codziennie dokarmiać wiewiórki. Świetny gość. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy dalej.


Podeszłyśmy do budynku WT One, najwyższego budynku w Stanach Zjednoczonych. Wieżowiec ma taras widokowy na 102 piętrze, wysoki na 541 metrów (czyli 1776 stóp- Deklaracja Niepodległości). Budynek nazwany Wieżą Wolności, wybudowany po zamachach z 11 września 2001 roku. Oddany do użytku w 2014 roku. Dzięki temu, że miałyśmy CityPass dostałyśmy bilety taniej i weszłyśmy bocznym wejściem, jak jakieś VIP! :) Ale mi było fajnie. Chwila rozmowy z ciemnoskórym chłopakiem sprzedającym bilety, czarodziejski uśmiech i chciał jechać z nami do domu- uświadomiłam mu skąd przyjechałyśmy, bo nie bardzo wiedział gdzie jest Polska :) Weszłyśmy bocznym wejściem, wsiadłyśmy do windy i zaczęło się! Najpierw film wyświetlany na ścianach windy. Film pokazywał na którym piętrze się znajdujemy, jak szybko jedziemy oraz świat na zewnątrz, jak wszystko rośnie wraz z każdym piętrem. Obłędny widok. Ciarki na całym ciele. Po 52 sekundach wysiadłyśmy na 102 piętrze. Obsługa poinformowała nas, żebyśmy ustawili się naprzeciw ściany, jeden obok drugiego. Dziwne trochę, ale myślę coś to musi oznaczać, chyba coś się będzie działo. Nagle na trójwymiarowej ścianie zaczęli wyświetlać film reklamowy, na którym widoczne były wszystkie symbole Nowego Jorku i Ameryki. Głośna muzyka, obraz, zrobiło wrażenie. Ale tego, co się stało na końcu w życiu się nie spodziewałam! Nagle ściana zaczęła się podnosić, słońce mocno świeciło, więc dopiero po chwili ujrzałam cudowny, fantastyczny widok na cały Nowy Jork - ze 102 piętra! Wtedy nie wytrzymałam i puściłam łezkę. Widok stamtąd zapierał dech w piersiach. Wreszcie wpuścili nas na taras widokowy. Można było zobaczyć nie tylko wyspę, ale też Brooklyn, Statuę Wolności, New Jersey i jeszcze dalej. Cudowny widok. Trudno było stamtąd iść, ale było już dość późno, musiałyśmy jeszcze do domu dojechać. Wychodziłyśmy z niedosytem, ale następnego dnia miałyśmy tu wrócić do muzeum 11 września, więc nic straconego.


Dotarłyśmy bez problemu do metra. Pojechałyśmy na Pierwszą Aleję. Do sklepu po piwko, chleb, wędliny i coś na rano. Do domu i od razu szłyśmy na dach. A tam nasz niesamowity widok. Zmęczenie ogromne, ale zadowolenie jeszcze większe. Każdemu życzę takiego wyjazdu. Wyprawy w marzenia. To niesamowite uczucie. Coś jak sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz