poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Nowy Jork dzień VI :)

Poniedziałek 12.06.2017r.


Kolejny dzień pełen wrażeń. Tego dnia wizyta też na drugim końcu wyspy. Dziś kilka atrakcji, ale niesamowicie pięknych, ważnych, ciekawych. Byłam bardzo podekscytowana. Około 10.00 wyruszyłyśmy na statek Circle Line Cruises, którym miałyśmy opłynąć wyspę. Pojechałyśmy w tamtą stronę metrem. Później musiałyśmy kilka przecznic przejść pieszo. Po kilku przecznicach okazało się, że poszłyśmy w drugą stronę- mapa nam podpowiedziała :) Nie było problemu- cofnęłyśmy się i poszłyśmy do portu. Port dość duży, nasz prom stał i czekał na klientów, inne promy przypływały, odpływały, na zmianę. Stała też ogromna motorówka, pomalowana na zielono, z zębami- rekin! Niesamowite wrażenie. Kiedy ludzie wsiedli, motorówka mimo swoich gabarytów, na pełnej mocy wycofała i wypłynęła daleko od portu. Miała takie odejście, że zastanawiałam się jakie to uczucie (dopiero po powrocie wieczorem do domu, obejrzałam nasz CityPass i okazało się, że mogłyśmy tym płynąć za free!- nic straconego, następnym razem).  Wymieniłyśmy karnet na bilet i poszłyśmy wsiąść na pokład- przed wejściem jak do każdej atrakcji- stały osoby z obsługi, bardzo miłe kobiety, jedna czarnoskóra- fantastyczna babka, której spodobał się mój wachlarz! Wymieniłyśmy kilka zdań- powiedziałam jej, że ten wachlarz ma 30 lat- zareagowała bardzo żywo, z uśmiechem i humorem przeprowadziła nas przez zdjęcia, po czym wprowadziła na pokład. Uwielbiam Nowy Jork za fantastycznych ludzi, za uśmiechy, pozdrowienia, życzliwość, bardzo mi tego brakuje. Tam na każdym kroku można spotkać się z życzliwością i nie interesuje mnie czy to jest prawdziwe czy nie- człowiek czuje się cudownie mając wokół tak świetnych ludzi- chce się żyć :) Najpierw usiadłyśmy na samym tyle, ale upał prawie 40-stopniowy nie dał nam długo siedzieć. Poszłyśmy do środka, gdzie była klimatyzacja. Po odbiciu od portu musiałyśmy wyjść na zewnątrz, ponieważ dopiero tam mogłyśmy poczuć i zobaczyć wszystko z tej najlepszej perspektywy. Zrobiłam mnóstwo pięknych zdjęć. Mogłam obejrzeć całą wyspę z pięknego promu. Cała dzielnica finansowa wyglądała nieziemsko, później przepłynęliśmy pod Mostem Brooklińskim i Manhattańskim. Tam są piękne zdjęcia. Statua Wolności z bliska wygląda nieziemsko. Płynęliśmy dość długo, bo prawie 3 godziny. Po powrocie poszłyśmy do metra i dalej zwiedzać wyspę.


Kolejnym punktem na mojej liście atrakcji było Muzeum 11 września. Z jednej strony cieszyłam się, tą atrakcję zostawiłam na koniec. Muzeum zrobiło na nas ogromne wrażenie. Ja pamiętam tamten straszny czas. Wika oglądała wszystko z zapartym tchem. Dotarłyśmy na miejsce, muzeum jest usytuowane pomiędzy fontannami, które powstały w miejscach po wieżach WTC. Muzeum jest bardzo duże. Zjeżdża się w dół schodami i powoli wyłania się tragedia, która miała miejsce 16 lat temu. Wszędzie są pozostałości po wieżach, wydobyte z gruzów. Jest ściana, są schody ocalałe z gruzów, silniki od wind, ambulans i wóz strażacki wydobyte z gruzów. Wszędzie wyświetlane są cytaty z osób, które zginęły w wieżach, w samolotach. W tle można usłyszeć ostatnie rozmowy osób, dzwoniących z biur, samolotów. Po kolei odkrywamy co się wówczas stało. Najpierw mamy dwie wieże, pokazane na kilka minut przed atakiem, filmy ludzi- turystów, którzy nagrywali Nowy Jork przed atakiem. Następnie pokazany jest atak i każda minuta po nim. Idziesz powoli i oglądasz tragedię tysięcy ludzi. Widzisz uśmiechy, zabawę, chwilę później samolot wbija się w wieżowiec, konsternacja, wszyscy krzyczą, niedowierzanie. Mija chwila, wszyscy zastanawiają się co to było i kolejny samolot wbija się w drugą wieżę. Wtedy nie ma już wątpliwości. Na ścianach Muzeum telewizory, na których wyświetlane są wiadomości z całego świata z jednym widokiem- płonące wieże WTC. Po kolei oglądasz obrazy, słuchasz dźwięków, całe twoje ciało pochłania sygnały płynące z każdej pamiątki po wieżach, po ludziach tam pracujących, po strażakach, którzy tam zginęli. W dodatku w Muzeum jest zimno, światło jest przyciemnione. Zrobiono zakamarki, w których można oglądać krótkie, kilkuminutowe filmy, słuchać rozmów z wież kontroli lotów, z samolotów. Ostatni stop poświęcony jest samej Al Kaidzie. Jest tam mowa o Bin Ladenie, o całej organizacji, ludzie muszą wiedzieć o co poszło, co było powodem tak okrutnego ataku. Wszędzie stoją takie wysokie tuby, wyglądające jak śmietniki, ale w tym wypadku to pojemniki z chusteczkami higienicznymi. Wielu ludzi poruszonych, płaczących, rozmawiających, wymieniających doświadczenia z tamtego okresu. Niesamowite. Widać jednak, że Ameryka jest silna i dała sobie radę, podniosła się z tej ogromnej tragedii. Wszędzie czuć tam nadzieję na lepsze jutro. Wrażenie niesamowite, wspomnienia wracają, człowiek wychodzi skupiony, zasmucony, ale z nadzieją.


Oczywiście poszłyśmy zobaczyć fontanny. Dookoła nazwiska ofiar. Gdzieniegdzie włożone białe kwiatki, oznaczające, że dana osoba obchodzi urodziny. Człowiek uświadamia sobie ogrom tragedii. Wszędzie pełno ludzi, dookoła drzewa, miejsca do siedzenia. Można usiąść, podumać, pomyśleć. Idąc dalej, kawałek od fontann, facet w ciemnych okularach z psem zaczepił młodą dziewczynę, ciągnącą walizkę, kazał jej stanąć, pies obwąchał bagaż, podziękował i poszedł dalej. To mną bardzo wstrząsnęło, bo to oznaczało, że zagrożenie jest nadal realne i każdy obok może być potencjalnym zamachowcem. Dlatego też wszędzie widoczna jest policja, dużo policji, zwykłej drogówki i tych ubranych na czarno, w kamizelkach kuloodpornych, z długą bronią.


Powoli szłyśmy dalej idąc w kierunku Wall Street. Bardzo chciałam zobaczyć centrum finansowe. W końcu z tego też znany jest Nowy Jork. Muszę stwierdzić, że ten rejon jest bardzo dziwny. Czułam się tam jak w Harrym Potterze. Nie wiem dlaczego. Uliczki zawiłe, kręte, rozwidlenia- tam kończy się typowa szachownica, która tak bardzo ułatwia chodzenie w Nowym Jorku i orientację w terenie. Weszłyśmy na kawę do Starbucks'a, zero krzeseł, tylko jeden mały stoliczek do oparcia się. Wall Street tym właśnie się charakteryzuje- szybko, nie ma czasu na siedzenie z kawką. Pełno ludzi z teczkami, w garniturach, spieszących gdzieś. Dosłownie przez przypadek trafiłyśmy na słynnego byka! Oczywiście ludzi co niemiara! Naprzeciw byka postawiono jakiś czas temu dziewczynkę. Ludzie stoją w długich kolejkach, żeby zrobić sobie zdjęcie przy byku i dziewczynce. Jeszcze mnie coś nie opuściło, żeby stać nie wiem ile i czekać. Dlatego swoim zwyczajem, jedną ręką dotknęłam byka (czyli będę bogata i to nie ulega wątpliwości :) chociaż mój mąż mówi, że to się nie liczy, bo to trzeba byka jaj dotknąć!), drugą robiłam sobie selfi :) później z daleka walnęłam sobie selfiacza z dziewczynką i pasuje :) Mogłyśmy pójść dalej. Zmęczone, ale mega szczęśliwe poszłyśmy do metra i do domu. Dach, piwko, odpoczynek, później pakowanie walizek, bo następnego dnia wylot.


Cudowny Nowy Jork. Chciałabym tam wracać co rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz