poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Nowy Jork dzień VII :)

Wtorek 13.06.2017r.


To już ostatni dzień. Żal wyjeżdżać. Nie wiedzieć kiedy to minęło. Najbardziej intensywny tydzień w moim życiu, ale bardzo owocny. Wstałyśmy od rana, biegiem do metra i zgadnijcie gdzie mogły baby pojechać?? Oczywiście Piąta Aleja, Victoria's Secret, H&M na Times Square, M.A.C. Sklepy nasze, ogromne nerwy, żeby ze wszystkim zdążyć. W końcu o 15:00 mamy opuścić mieszkanie. Dosłownie biegałam po sklepach, żeby zrobić jeszcze ostatnie zakupy. Jak na złość wszędzie długie kolejki do kas, do przebieralni. Szlag by to trafił! Ale dałyśmy radę ze wszystkim. Ostatnie zdjęcia, spojrzenia na zatłoczony Times Square. Biegiem do domu. Około 14.35 byłyśmy na East Village (tam, gdzie mieszkałyśmy), ale byłam tak głodna, że stwierdziłam, że musimy się jeszcze gdzieś najeść. Poszłyśmy dwie ulice od naszej, gdzie mieszkałyśmy i weszłyśmy do Iggy's Pizzeria. Tam zamówiłyśmy sobie - ja dwa kawałki pizzy, każdy inny, z innymi dodatkami, Wika jeden. Pizza przepyszna! Prawdziwa włoska, cienkie ciasto, nie przesadzone z serem, dodatkami, ale wszystko bardzo smaczne. Najadłyśmy się i mogłyśmy biec do domu, bo pewnie George już czeka. Dużo się nie pomyliłam. Był. Pomógł nam znieść walizki na dół. Pożegnaliśmy się i my poszłyśmy do metra, a On w swoją stronę. Nas czekała prawie 40-minutowa podróż metrem na Brooklyn, później przesiadłyśmy się w pociąg, który rozwozi podróżnych po terminalach na lotnisku. I tym sposobem straciłyśmy 8$, a nie 70$ na taxi! Następnym razem już będę wiedzieć, jak dojechać na Manhattan. W metrze znalazło się kilku facetów, którzy nam pomogli z naszymi walizami. Jeden facet powiedział nam, że pojedzie z nami do naszej stacji i powie co dalej. Tak też zrobił. Dotarłyśmy na terminal 7, z którego o 22:00 miałyśmy lot do Polski. Nie obyło się bez atrakcji. Podczas ważenia walizek okazało się, że mam nadbagaż i zapłacę tylko za bagaż główny 110$! Rozpoczęło się przepakowywanie walizek na podłodze na lotnisku- nie byłam jedyna! Ale w samolocie było mi wreszcie ciepło, bo wszystkie bluzki miałam na sobie :) Cuda robiłyśmy, żeby stracić zbędne kilogramy. Kosmetyki poszły do kosza, wszystko, co wydało mi się niepotrzebne wylądowało w śmieciach. I jak już podeszłam do ostatecznego ważenia, okazało się, że nawet nie mam 20 kilo.


Na lotnisku kupiłam mężowi (za ostatnie dolce) whisky "Gentelmen Jack". To ucieszyło Go bardzo :) Oczywiście nie mogłam tego zabrać na pokład, więc pani w kasie zapakowała szczelnie w torbę foliową, z mojego biletu spisała dane i alkohol mogłam odebrać dopiero przed wejściem do samolotu.


Powrót Dreamlinerem- o wiele wygodniejszy niż ten, którym leciałyśmy do NY. Jedyna wada to polska załoga, która była naburmuszona, obrażona, nie potrafiła profesjonalnie się zachować. Stewardessy były raczej irytujące i denerwujące, niż pomocne. Pilot tak szarpał samolotem, jakby pierwszy raz leciał. Cieszyłam się kiedy bez problemów wylądowaliśmy w Warszawie na Okęciu. Na lotnisku po dopełnieniu wszystkich formalności, przywitali nas nasi najbliżsi. Mój mąż z bukietem pięknych kwiatów, stęskniony, przytulił mnie tak, jakbyśmy się z rok nie widzieli. To było nam potrzebne. Chociaż kolejny wylot już razem :)


Było wspaniale. Nie zamieniłabym tego za nic. Nie żal mi pieniędzy, czasu, nerwów, strachu. Warto było. Dałam radę i jestem z siebie bardzo dumna! :) Polecam każdemu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz