środa, 28 lutego 2018

Breakdance. Dodatkowe zajęcia dla dzieci.

U nas w domu dość dużo się tańczy. Lubimy tańczyć na imprezach różnego rodzaju, ale też w domu często się zdarza. Nasze dzieci od pierwszych dni ruszały się razem ze mną. Lubiłam wziąć maluszka na ręce i mocno tuląc ruszać się w rytm muzyki, później robiłam podobnie, tylko jak już byli więksi to ciężko mi było ich trzymać i tańczyć. Ale jakoś dawaliśmy radę.

W tej chwili, zarówno Niko, jak i Pola, bardzo lubią się ruszać. Mają fajne poczucie rytmu i lubią tańczyć. Pola codziennie nam wyskakuje przed telewizorem. Usłyszy fajny rytm i już się rusza. Najlepiej wychodzi Jej pogo, szczególnie jak tata włączy Metallicę lub inne ciężkie brzmienie. Jej to w sumie obojętne co leci, byle była muzyka.

Niko lubi inny rodzaj muzyki, pasuje mu bardziej hip hop, rap. Cokolwiek robi- uczy się, gra, sprząta, zawsze gdzieś w tle ma włączoną muzykę. Niko bardzo lubi oglądać teledyski, w których tancerze tańczą różnego rodzaju układy. Już kiedyś rozmawiałam z Nim o kursie tańca, oczywiście w grę wchodzi hip hop lub breakdance.

Ostatnio na FB zauważyłam ogłoszenie, w którym szkoła tańca, do której Pola chodzi na balet, zaprasza na lekcje pokazowe z hip hopu i breakdance'a. Pomyślałam, że to coś dla mojego Nikodema. Jak Go zapytałam bardzo się ucieszył. Pojechaliśmy wczoraj na zajęcia, na hip hopie było więcej dziewczynek, więc siedział i się nie udzielał, ale na breakdance się przebrał i zaczął tańczyć- tym razem więcej było chłopców. Muszę powiedzieć, że sama do siebie się uśmiechałam. Mam bardzo zdolnego syna. Widziałam jaki był zainteresowany tym, co pokazuje im chłopak prowadzący zajęcia. Widziałam to zaangażowanie. Poradził sobie świetnie jak na pierwszy raz. Właścicielka szkoły tańca sama zaczepiła mnie mówiąc, że Niko bardzo dobrze sobie poradził, to chyba znaczy, że musiało mu naprawdę dobrze pójść.

Po zajęciach podbiegł do mnie prosząc, żebym Go zapisała na break'a. Wypełniłam kwestionariusz i teraz tylko czekać kiedy rozpoczną się zajęcia. Jestem bardzo zadowolona, Niko zadowolony, czego chcieć więcej. Lubię sprawiać moim dzieciom przyjemność, chcę, żeby się realizowali, będę pomagać dopóki będę mogła i dopóki będzie mnie na to stać.




wtorek, 27 lutego 2018

TVN-owski "Pożar w burdelu"

Wczoraj zrobiłam wcześniej kolację, położyłam dzieciaki wcześniej spać, usiadałam przed TV i czekałam na solidną porcję dobrego humoru. Rozpoczęło się o 21.30, "Fabryka patriotów. Pożar w burdelu". Oglądaliśmy razem z mężem.

Najpierw zwróciłam uwagę na widownię- sama śmietanka, polscy celebryci i niby "gwiazdy". 
Oglądaliśmy i z każdą minutą bardziej bolało. Wytrzymaliśmy pół godziny. Po tym czasie spojrzeliśmy na siebie rozczarowani, zgodnie stwierdziliśmy, że to nas nie śmieszy, a raczej jest trochę żenujące. 

Nieśmieszne żarty, szydera z Polski, głupawe teksty, wulgaryzmy. Tak sobie myślę- dlaczego ludzie myślą, że jak do dialogu wtrącą "ku*wa" czy inne przekleństwo to będzie śmieszniej? Nie wiem. Zastanawiam się dlaczego w tym żenującym przedstawieniu wzięli udział Maciej Stuhr i Andrzej Seweryn.

Śmieszne nie było, ale tak jak przypuszczałam wywołało burzę. Dzisiaj internet huczy na temat tego, co się wczoraj wydarzyło w TVN'ie.

Ponoć w teatrze lepiej to wygląda i to, że było nieśmiesznie to wina komercji. No nie wiem. W mój gust nie trafili. Wolę "Ucho prezesa", kabaretony i stand up. 


 

sobota, 24 lutego 2018

Kabaret Nowaki w Śremie.

Dziś sobota. Dzień sprzątania. Musiałam się sprężać, bo na 16.00 kupione bilety na kabaret Nowaki.
Uwielbiam ten kabaret. Jeszcze nie tak dawno nie byli moimi faworytami, ale od kiedy zobaczyłam Panią Krystynę w ich wykonaniu, zaczęłam ich uwielbiam.
Nikogo nie pytałam, po prostu zadzwoniłam i kupiłam bilety.  
Nie zawiodłam się- było super 😀
Uśmiałam się do łez.
Pani Krystyna dała czadu, chociaż cały program był dobry.
Oczywiście nie omieszkali wrzucić kilka tekstów o Śremie, każdy kabaret chyba przed występem orientuje się w terenie i daje czadu na występie.
Szkoda, że takich tekstów było kilka i bez odniesienia do naszych władz. 
Polecam- nowy program mają całkiem fajny. 
Najlepiej jest wtedy, jak się sami zaczynają śmiać, wtedy zaczynają się najlepsze teksty, pełna improwizacja.

- 645_nowaki_2.jpg

Zakończenie ferii. Popołudnie w kinie.

Zakończenie ferii. Ostatni dzień, który dzieciaki mogą spędzić na luzie.
W piątek na 16.00 jechaliśmy do kina na film "Tedi i mapa skarbów". 
Popcorn przygotowany, picie zabrane, pluszak-jednorożec też, jesteśmy przygotowani na seans, no to jedziemy.
Oczywiście dotarliśmy jako przedostatni, o nasze miejsca szła jakaś licytacja. Dopiero jak usiedliśmy, jakaś pani stwierdziła, że te miejsca są jednak zajęte. 
Przez 1h 26min bawiliśmy się świetnie. Film przepełniony akcją, bardzo ciekawy. Dzieci były zachwycone. Tedi miał wiele przygód, były zwroty akcji. Tylko raz byłam z Polą siku, znaczy film interesujący.
Mieliśmy w ten dzień jechać na lodowisko, ale stwierdziłam, że jest tak zimno, że pójście na lód grozi tygodniem w domu na zwolnieniu lekarskim. Bałam się, że po świetnej zabawie na lodowisku okaże się, że dzieciaki się rozchorują i tyle będę miała z świetnej zabawy.
Dzieciaki i tak miały frajdę z siedzenia w domu, a kino było dopełnieniem fajnego dnia.
Polecam film, na którym bawiliśmy się świetnie.

czwartek, 22 lutego 2018

Ferie- cudowny czas spędzony z dziećmi

Dziś odpoczywamy, znaczy dzieci odpoczywają, a ja byłam u lekarza (tylko na kontroli), u kosmetyczki 💅 na zakupach. Zrobiłam szybko obiad i teraz mam chwilę odpoczynku, bo niebawem uciekam na lekcję niemieckiego.

Chciałam Wam jednak opowiedzieć o wczorajszym dniu. Trochę się działo.
Rano pojechaliśmy do naszego małego kina na "Gnomy rozrabiają", dzieci zadowolone, film bardzo fajny. Cały czas trzyma w napięciu, więc dzieci nie mają czasu się nudzić. To ważne, bo ostatnio, jak byliśmy w kinie na bajce Pola stwierdziła, że się nudzi i dlaczego nie zabraliśmy jej kolorowanek 😀
Tym razem nie nudziła się. Obowiązkowo był popcorn, zrobiony w domu i picie. 

Później pojechaliśmy po moją bratową i moją chrześnicę. I wszyscy razem pojechaliśmy do Poznania. Mąż niestety nie mógł jechać, bo musi być w pracy. Miałam zarezerwowany tor do gry w bowling w CH Posnania. To był mój pierwszy raz w tej galerii, moje dzieci były już tam z dziadkiem. Jak zwykle matka zacofana, ale cóż, tak to jest jak się nie lubi zakupów. Dzieciaki nie mogły się już doczekać kiedy będą mogły pograć. Pochodziliśmy trochę po galerii, popatrzyłam na witryny sklepowe, bo jakoś nic mnie nie interesowało. Kiedy przyszedł czas poszliśmy do Grawitacji, gdzie mieliśmy rezerwację. Założyliśmy buty do gry, poszliśmy na tor numer 7 i rozpoczęliśmy świetną zabawę. Dzieciakom bardzo się podobało. Stwierdzam, że musimy częściej robić takie wypady, ale oczywiście całą rodzinką. Druga połowa też jest za, więc myślę, że damy radę.


Po godzinie rzutów- aż ręce bolały, ale paznokcie całe- pizzy, nuggetsach, frytkach, pojechaliśmy do Gianta na Jumparenę. Aż żałuję, że nie mogłam wejść na te trampoliny i sama poskakać! Ale mam dwójkę dzieciaczków, więc Niko poszedł na jumparenę poskakać, ciocia i Wika go pilnowały, a ja z Polcią poszłam na plac zabaw dla mniejszych dzieci. Pola była bardzo szczęśliwa. Biegała, bawiła się, od razu znalazła koleżanki i kolegów. Zjeżdżała na dmuchanej zjeżdżalni (bez limitu!), mogła skakać na trampolinie, biegać po statku piratów, korzystać ze wszystkiego. Dzieci tam naprawdę szaleją. Rodzice mogą posiedzieć, popatrzeć na swoje pociechy.


Po godzinie Niko wyszedł mokry, Pola też nieźle spocona. Oboje bardzo szczęśliwi. Pojechaliśmy do McDonalds'a na jedzenie. Tam dzieciaki od razu pobiegły do pokoju zabaw, zastanawiam się skąd mają tyle siły. Ale to są dzieci i mają niespożytą energię.

Po wszystkim pojechaliśmy do domu. Dzieciaki usnęły w aucie, obudziły się dopiero jak dojechaliśmy do domu. To był dobry dzień. Teraz dzieciaki czekają na kolejne atrakcje. Niestety ferie dobiegają końca, ale myślę, że dzieci będą miały co wspominać.

poniedziałek, 19 lutego 2018

"Były sobie świnki trzy" Olga Rudnicka- moje odczucia i krótka recenzja.

Mój pierwszy kryminał- zaliczony! 😁
Moje pierwsze odczucia są bardzo pozytywne, zostałam mile zaskoczona.
Nie mam porównania z innymi książkami, innymi autorami, ale wiem jedno- mam ochotę na więcej. 

Powiem szczerze, że najbardziej obawiałam się tego, że będzie to gatunek nie na moje nerwy. Bałam się, że będzie dla mnie zbyt ciężki. Wyobrażałam sobie książki przepełnione krwią, najgorszymi przestępstwami. Moja wyobraźnia uruchamia się dość mocno podczas czytania i obawiałam się, że nie udźwignę tematu. Może są książki autorzy, którzy lubią drastyczne opisy, bestialskie morderstwa, tego nie wiem, ale pewnie zagłębię się w tym temacie i wyszukam dla siebie te najbardziej odpowiednie i niezbyt drastyczne.

Jeśli chodzi o "Były sobie świnki trzy" to książka napisana lekko, bardzo dobrze się ją czyta. Wprost nie mogłam się oderwać. Były momenty, że sięgałam po nią w przerwie filmu, który bardzo chciałam obejrzeć. Przeczytałam ją jednym tchem. Opowiada o losach trzech przyjaciółek, które oprócz bycia żonami swoich mężów, nie zajmowały się niczym innym. Nie były zbyt lotne, ale mając już dość swoich niewiernych mężów, wymyśliły, że się ich pozbędą. Zbieg okoliczności sprawia, że mężowie powoli odchodzą z tego świata, ale bez pomocy swoich żon. Przyjaciółki ciągle jednak kombinują, żeby majątki mężów nie przepadły, bo wszystkie mają intercyzy. Rozwiązanie wszystkich problemów przychodzi praktycznie samo. Książka nie jest nudna, akcja nie ciągnie się w nieskończoność. Dużo przekleństw, seksu, zdrad i oczywiście wątków kryminalnych. Bardzo przyjemna książka, wręcz się ja pochłania. Zakończenie jest bardzo zaskakujące i niespodziewane.

Polecam "Były sobie świnki trzy" Olgi Rudnickiej. Ja przeczytałam z zapartym tchem. Mogę zapewnić, że niebawem wpadnę do księgarni po kolejną pozycję tej młodej, zdolnej autorki. 
Muszę przyznać, że jestem dumna, że mamy w naszym mieście tak zdolną pisarkę. 👍👌

sobota, 17 lutego 2018

"Były sobie świnki trzy" Olga Rudnicka. Mój pierwszy kryminał.

Lubię czytać. To fakt.
Zawsze jednak są to książki historyczne, biografie, o życiu, z dziedziny coachingu.
Nigdy nie próbowałam czytać kryminałów, a słyszałam od wielu już osób, że są fascynujące. 
Postanowiłam spróbować i przekonać się jak ja podejdę do tematu, czy mi się spodoba ta forma? Oszaleję, jak inni? Zobaczymy.

Na pierwszy ogień idzie książka dziewczyny z mojego rodzinnego miasta. Usłyszałam o Niej już jakiś czas temu, ale nigdy nie podejmowałam się książek tego typu.
Olga Rudnicka napisała kilka książek, ale ja wybrałam taką, o której czytałam wiele pozytywnych opinii- "Były sobie świnki trzy" i jakoś ten tytuł przyciągnął moją uwagę 😜

Jak przeczytam wrzucę tutaj kilka słów. Zobaczymy czy mi się spodoba. Trzymajcie kciuki.
Miłej soboty 😀


Walentynkowe różyczki

W Walentynki zostałam zaskoczona- pozytywnie zaskoczona 😀
Otóż mój chory mąż- temperatura 37,5stopnia, czyli już prawie agonia- pojechał do kwiaciarni po kwiaty dla mnie i dla Polci. 
Uwielbiam Go!
Choć nie raz mnie wkurza i to bardzo, to takie rzeczy powodują, że przypominam sobie o tym, że mam najlepszego męża na świecie. 
I kocham Go bardzo 💕


piątek, 16 lutego 2018

Dorośli jak dzieci!

Strasznie nie lubię, jak się ze mnie robi głupka. Nienawidzę!
Wczoraj miałam rozmowę z osobą, która uruchomiła we mnie najgorsze możliwe instynkty. Myślałam, że nie ma już takich osób. Myślałam, że opowieści o głupich sportowcach to mit!!! 
To jest straszne. A jak pomyślę, że taka osoba ma wychowywać mojego syna, to ciarki mi przechodzą po plecach, włos się na głowie jeży. 

Dorosły facet, bez argumentów na swoje zachowanie i postępowanie odpowiada mi jak dziecko z pierwszej klasy podstawówki. Urządza pyskówki, jakby miał z 10 lat! 
Płacę za coś i wymagam, a on nie wywiązuje się z planu, który mam przed oczami i jeszcze wylatuje mi z tekstem, że co ja sobie myślę. Lepiej, żeby nie wiedział co ja sobie myślę- ale nie o to chodzi- zapłaciłam i nie wywiązał się z umowy, znaczy się, że próbuje mi wytłumaczyć grzecznie i uprzejmie co się wydarzyło (tak to sobie wyobrażam!), a on z pyskiem i pretensjami. No szlag mnie trafił. Jakbym go miała przed sobą to przysięgam, nie wytrzymałabym- dostałby w pysk!

Dlaczego tacy ludzie pracują z dziećmi, dlaczego dostają odpowiedzialne zadania, dlaczego pytam?
Powiem w czym rzecz- zapłaciliśmy za ferie, otrzymaliśmy plan, który bardzo mi się spodobał. Okazało się jednak, że większość nie została zrealizowana. "Po co iść do kina? Żeby dzieciaki tylko siedziały i chipsy jadły?"- to jest jeden z argumentów opiekuna i organizatora! Szermierka i boks? W ostatnich latach prawie nikt na to nie chciał iść, więc stwierdził, że tym razem po prostu nie pójdą (mimo, że w planie było). To nie jest jego prywatny folwark, żeby cyt. "se coś myślał i tak se robił"! Za co zapłaciłam? Za to, że mój syn był na JumpArenie (skarpetki musieli sobie sami kupić) i byli na bowlingu, a w inne dni piłka nożna! Oczywiście usłyszałam, że to jest jedyna skarga (mimo, że kontaktowaliśmy z innymi rodzicami i wiemy, że też nie są zadowoleni) i w sumie jak mi się nie podoba, to następnym razem syna nie zapiszę i pasuje! Po takich słowach powiedziałam panu, że jego odpowiedzi są na poziomie mojego Nikodema, pożegnałam go ozięble i się rozłączyłam. DEBIL! Nie mam innych słów. 

Najgorsze jest to, że próbowałam być elokwentna, naprawdę. Próbowałam się nie denerwować i uzyskać konkretne odpowiedzi. Pan był nieugięty, odpowiadał jak przedszkolak. Stwierdziłam więc, że nie ma sensu z głupkiem dyskutować, bo pokona mnie doświadczeniem i może jeszcze będę czuła się winna i wpadnę w kompleksy.


czwartek, 15 lutego 2018

Ferie 2018

Już blisko tydzień trwają ferie w Wielkopolsce. 
Oferta dla dzieci jest bardzo obszerna. Można zapewnić dzieciakom fajną zabawę przez całe dwa tygodnie. Oczywiście wiąże się to z kosztami, ale czego się nie robi dla swoich pociech 😍

Ja niestety na jedną ofertę się spóźniłam, a była bardzo ciekawa, z dofinansowaniem, więc dodatkowo korzystnie. W planach- wyjazd do Poznania na stadion Inea, do Laboratorium Wyobraźni, lodowisko, kino, pełne wyżywienie. Niestety byłam 30 w kolejce oczekujących! Zapisałam więc Nikodema za ferie z Wartą. Program mieli fajny, koszt też nie aż tak wysoki. Trochę zaczęli zmieniać i już mi się przestaje podobać. Będę musiała porozmawiać z trenerem!

Pola nie została nigdzie zapisana, bo na razie jest trochę za mała. Ale i jej staram się zapewnić jakieś atrakcje. Polcia najlepiej czuje się w "Tęczowej Krainie", czyli tam, gdzie są kulki, zabawki, dzieci. Zapisałam ją na zajęcia i bardzo jej się podobało. Oprócz zabawy wykonywali rożne prace, malowali, wyklejali, rysowali - kilka przyniosła do domu. Była bardzo zadowolona i mówiła mi, że bardzo chciałaby jeszcze tam iść. Oczywiście stwierdziłam, że nie ma problemu- fajnie, że jej się podobało. Dziś miała również tam pójść, ale niestety rano zmierzyłam jej temperaturę i okazało się, że chyba zaraziła się od taty  37,3 stopnia! Oby to nie było nic poważnego, bo na przyszły tydzień zaplanowałam kilka atrakcji. 

Będę miała urlop, więc chciałam dzieciakom zapewnić jakieś przyjemności, żeby dobrze te ferie wspominali. Mam już bilety na dwa seanse do kina, planuję wyjazd do McDonalds'a, chciałam ich zabrać na  jumparenę, może na bowling, lodowisko. Wszystko jest do dyspozycji, ale teraz dużo zależy od stanu zdrowia dzieciaków i taty. 
Ehhh... zawsze coś. 

Mam jednak nadzieję, że uda się wszystko zrealizować zgodnie z moimi planami.
Liczę na to, bo bardzo zależy mi na tym, żeby moje dzieci były szczęśliwe 💕
 

środa, 14 lutego 2018

Walentynki. Zakochani są wśród nas.

W tym roku Walentynki przypadają jakoś tak nieszczęśliwie w środę popielcową! 
Nie wiadomo w sumie co w tym dniu robić. Znalazłam dziś tekst, który mnie rozwalił i rozbawił jednocześnie (poniżej). Ale czy to nie jest prawdziwe? Po wielu latach bycia razem nie chce nam się wymyślać, obchodzić jakiegoś tam święta zakochanych. Każdy twierdzi, że przecież powinno się kochać i okazywać miłość drugiej osobie codziennie!
Owszem. Też jestem tego zdania i tak też robię. 💕
Wszyscy tak mówią, a na codzień widać jak to wygląda. Coraz więcej rozstań, rozwodów, miłości jakoś nie widać. 
A ja tradycyjnie kocham mojego "starego" mężusia na zabój. Nie wstydzę się tego. A dziś planów nie mamy, po pierwsze bo mąż chory, po drugie bo nie mamy ochoty, bo to nie nasza tradycja. Chociaż już nawet miałam ochotę zarezerwować stolik w knajpce, ale niestety choroba rozkłada Go coraz bardziej. Dlatego ten dzień spędzimy w domu, z dziećmi, pogramy w 5 sekund i też będzie fajnie.
Wszystkiego najlepszego Wszystkim Zakochanym 💘



wtorek, 13 lutego 2018

Dzień świstaka. To dobrze czy źle?

Codziennie to samo! Każdy dzień jest identyczny.
Rano trzeba wstać- budziki dzwonią. Tak, budziki, bo jeden nie jest w stanie mnie obudzić, więc mam kilka. Obudzić dzieci, uszykować im ciuchy, umyć się, ubrać, zjeść śniadanie, uszykować jedzenie do pracy. Tata ubiera córeczkę, znosi na dół do mycia. Ja ją muszę umyć, zrobić jej kitkę- fryzurę na cebulę (śmiejemy się, że wygląda jak ta mamucica z "Epoki Lodowcowej", ona też miała na czubku kitunię). Potem tata ubiera jej kurteczkę, buciki i wio do babci.
Odstawiam ekipę do babci i jadę do pracy. Pół godziny i jesteśmy na miejscu, w drodze zazwyczaj jest bardzo wesoło. Wchodzę, odpalam kompa, siadam i rozwiązuję problemy tego świata :) 
Można się śmiać, ale wiadomo, że każdy klient jest najważniejszy, każda sprawa na wagę złota, milionowe kontrakty, ehhh... nieraz zastanawiam się czy ludzie nie mają innych problemów, cóż taka praca. I tak sobie siedzę 8h15m, z półgodzinną przerwą na lunch z najlepszymi laskami z działu sprzedaży :) pozdrawiam Gosia, Asia, Paulina :) przynajmniej można się pośmiać, pogadać i wyluzować. Ogólnie w pracy projekt plaża (latem), projekt zima (zimą) :) znaczy odpoczywam!😉
Wracam po dzieciaki do rodziców, pakuję do auta i do domu. A tam czeka na mnie moja ukochana pralka, zmywarka, niewygodne krzesło w kuchni- jak chcę coś pooglądać w tv to oczywiście mogę, ale w kuchni :) W domu jakoś się nie narobię, bo co ja niby robię? Zmywarka pozmywa, pralka wypierze, a ja siedzę jak królowa i niczym nie muszę się przejmować.
A tak naprawdę- wieczorem padam ze zmęczenia. Mam ćwiczyć, ale często przekładam to na kolejny dzień. Mam sobie przygotować jedzenie na kolejny dzień do pracy, ciuchy dzieciakom i jak zwykle zasypiam przed tv. Mąż budzi mnie około północy, szybko się kąpię i idę spać. A rano... o matko znowu to samo!!!!! 😕

Ale w sumie jakby to było bez pracy? Co bym robiła? Leżała? Odpoczywała? Ile można. Jakbym tak na przykład wygrała w lotto? Mam setki pomysłów co wtedy bym zrobiła. Ciekawe jakby to było naprawdę. Czy zaczęłabym podróżować, kupować różne rzeczy na potęgę? W tym wolnym czasie uprawiałabym sport, odżywiała się dobrze w restauracjach. Ale bym szalała. Mhm! A na końcu byłoby tak, że leżałabym w domu w starym dresie przed kompem, z paką chipsów, oglądała z nudów jakieś głupkowate seriale i tyle byłoby z tego bogactwa 😋
Lepiej codziennie mieć dzień świstaka, ale bym szczęśliwym😊
 

poniedziałek, 12 lutego 2018

"Twarze polskiego biznesu. Rozmowy na kawie" Joanny Rubin. Książka godna polecenia.

Autorka Joanna Rubin zaprosiła do rozmowy przy kawie kilka znanych osób, działających w polskim
biznesie, m.in. Dr Irenę Eris, Joannę Klimas, Dorotę Mokrysz, Solangę Olszewską, Piotra Voelkela,
Wojciecha Kruka, Rafała Brzoskę, prof. Andrzeja Blikle, Michała Czekalskiego i Łukasza Olek.

Każda z tych osób to zupełnie inna historia życia, zupełnie inna historia biznesowa i droga, którą każda z nich przeszła. Książka to zbiór rozmów, w których dowiadujemy się jak potoczyło się życie ludzi, którzy mieli marzenia, rodziny, żyli często w trudnych czasach minionej epoki, gdzie rozwinięcie skrzydeł, własnego biznesu i spełnianie pasji nie było możliwe.

Na końcu wszystko spięła klamrą moja ulubiona pani psycholog dr Joanna Heidtman.

Książka jest bardzo ciekawa. Można dowiedzieć się wielu rzeczy. Dostaje się wiatr w żagle. Można dostrzec, że Ci, którzy w tej chwili mają swoje biznesy i spełnili marzenia, kiedyś byli takimi samymi ludźmi, jak my. Co według mnie ich charakteryzuje przede wszystkim? To ogromna odwaga. Musieli być odważni, żeby zrezygnować z dotychczasowego wygodnego życia, wyjść z tej słynnej "strefy komfortu" i rozpocząć nowe życie. Można również wysunąć wnioski, że bardzo ważne, jak nie najważniejsze jest to, jakie mamy dzieciństwo, w jakim domu się wychowywaliśmy. Każdy z nich miał szczęśliwe dzieciństwo, z wyrozumiałymi rodzicami, którzy dawali dużą swobodę swoim dzieciom. To bardzo ważne jak kształtował ich dom rodzinny, bo to zaprocentowało w przyszłości.

Wspaniałe osobowości, ale ja mam faworytkę- Dr Irenę Eris. Już kiedyś widziałam wywiad w telewizji z Panią Ireną i już wtedy bardzo spodobało mi się to, co mówiła. W tej książce przekonałam się, że Pani Irena Eris jest odważną, przedsiębiorczą kobietą, wiedzącą czego chce, ale też bardzo wymagającą. Uwielbiam takich ludzi.

Książka nie jest gotowym przepisem na sukces. Nie ma tam gotowych instrukcji pod tytułem "co zrobić, żeby nic nie robić a zarobić". Każdy z rozmówców musiał bardzo ciężko pracować, przy tym też dużo poświecić.
Polecam 😊



piątek, 9 lutego 2018

Narodziny dziecka. Niezwykle ważna sprawa.

Ostatnio dużo w internecie- na FB, na różnych blogach, w artykułach- o narodzinach, a raczej o matkach, które rodziły w naturalny sposób i piętnują matki, które rodziły poprzez cesarskie cięcie. 
O co chodzi? Dlaczego kobiety są tak okrutne w stosunku do innych kobiet? Najgorsze jest to, że kobiety, które rodziły naturalnie twierdzą, że poród przez cesarskie cięcie to nie poród a "wydobyciny", bo dziecko nie zostało urodzone, a wydobyte z kobiety. Szlag mnie trafia. I to nie dlatego, że miałam dwie cesarki, a dlatego, że to, co kobiety wyprawiają przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. 
Ciekawa jestem, która to wymyśliła, chciałabym poznać kobietę, która była w stanie powiedzieć taką głupotę. Mam obawy jednak czy aby ta kobieta nie ma depresji poporodowej i stąd takie idiotyczne pomysły. W dzisiejszych czasach można się już naprawdę wszystkiego spodziewać. Ludzie nie mają zahamowań, nie boją się mówić głupot. 
Jestem zwolenniczką naturalności i wiem doskonale, że naturalny poród to najlepsze, co może się przydarzyć w życiu. Każda kobieta, a przynajmniej większość, chciałaby móc urodzić naturalnie, mimo tego, co później dzieje się z organizmem. Nie znam tego z autopsji, nie wiem jak wygląda życie po naturalnym porodzie, bo takiego nie przeżyłam, ale mam koleżanki i czasami słyszę o różnego rodzaju problemach. Kobiety cierpią z powodu nietrzymania moczu, braku chęci na seks, bo nie sprawia to im już przyjemności, albo po prostu zrobiło się tam za luźno! 
Rodziłam dwa razy przez cesarskie cięcie, nie z wyboru, to było zalecenie lekarza. Za pierwszym razem rodziłam naturalnie pięć godzin, miałam bóle, przechodziłam wszystko normalnie, ale niestety poród nie postępował, więc lekarz zdecydował o cięciu. Miałam też podłączone KTG i cały czas słyszeliśmy z mężem tętno dziecka, które co jakiś czas słabło albo całkowicie zanikało. To były najgorsze chwile, mój mąż długo miał w głowie ten dźwięk. Niestety dziecko trzeba było szybko wyciągać, bo tętno bardzo słabło, dlatego miałam operację pod narkozą. Dziecko zobaczyłam dopiero po dwóch dobach. Personel był straszny, opryskliwy, pielęgniarki obrażone, na siłę zwlekały mnie z łóżka. Czułam się jakby mi brzuch rozrywało, jakby wnętrzności miały mi wylecieć. To było okropne. Mały leżał w inkubatorze, lekarz powiedział mi, że nie wiadomo co będzie. Byłam świeżo po porodzie, a on mi funduje takie rewelacje. Ryczałam jak bóbr, pielęgniarki wzięły mnie za jakąś furiatkę. Leżałam prawie 10 dni w jednoosobowym pokoju sama bez dziecka, myśli kłębiły się w mojej głowie. Nie wiedziałam co się dzieje. Budziłam się w nocy co 3 godziny, ściągałam mleko, żeby mały pił moje, ale kiedy zanosiłam pielęgniarkom, te nie dość, że spały, to jeszcze obrażone twierdziły, że dziecko dostało już mleko modyfikowane. Co za babsztyle!!! Nie dostały nic jak wychodziliśmy. W domu długo nie mogłam dojść do siebie. Wyglądałam jak cień, nie miałam apetytu, miałam depresję, bolało jak cholera, dziecko kąpała moja mama, bo ja dźwigać nie mogłam.
Drugi poród zakończył się podobnie. Lekarz prowadzący moją ciążę powiedział mi od razu, że prawdopodobnie będzie ta sama sytuacja, tylko lekarz nie będzie już tak długo czekał. I rzeczywiście, poród wyglądał tak samo- nie postępował, więc już po godzinie lekarz zdecydował o cesarskim cięciu. Tym razem było inaczej- znieczulenie zewnątrzoponowe i na stół. Córkę zobaczyłam od razu, jak lekarz ją wyciągnął- to była najszczęśliwsza chwila. Łzy spłynęły mi po policzkach, przytulili ją do mojej twarzy- niesamowite uczucie. Było zupełnie inaczej- ten sam szpital, ale pięć lat później, niektóre te same pielęgniarki, ale zmiany ogromne. Miłe, uczynne, uśmiechnięte, nic na siłę. Opiekowały się mną, jak w najlepszej klinice. Kazały wstać, spróbować iść, brzuch oczywiście bolał jak cholera, ale dzięki świetnej opiece nie było już tak uciążliwe. Córka ze mną na pokoju. Spokojniutka. Tylko dziewczyna obok miała bardzo płaczliwe dziecko. Nie było minuty, chwili, żeby ten chłopiec nie płakał. To coś strasznego. Wychodziłyśmy w dzień kobiet- mąż miał przerąbane 😁 ja dostałam bukiet kwiatów, pielęgniarki kawę, torta- były zachwycone, a my zadowoleni, że tym razem było tak dobrze. W domu jakbym była nakręcona- sprzątanie, pranie, gotowanie- szalałam. Zupełnie co innego niż pierwszy poród- tak poród! Bo ja urodziłam swoje dzieci, bardzo chciałam naturalnie, ale jeśli nie wyszło to trudno- zdrowie i życie dzieci najważniejsze.
Są oczywiście kobiety, które nie chcąc rodzić naturalnie- z różnych względów- decydują się na umówioną cesarkę. Nie popieram tego, bo to nie jest naturalne. To nie jest wyrwanie zęba danego dnia i moim zdaniem nie należy wyciągać dziecka, jeśli jeszcze samo nie pcha się na świat. Ala nadal uważam, że to decyzja kobiety i nikomu nic do tego! Nikt nie ma prawa oceniać.
Kobiety, które mówią o "wydobycinach" są po prostu chyba sfrustrowane i mają nieciekawe życie. Zanim powiecie takie głupoty zastanówcie się przez chwilę.
Pozdrawia wszystkich mama, która rodziła dwa razy 😀

Dzieci matek po cesarce obchodzą WYDOBYCINY, nie urodziny. Dziecko z niej wyjęto, nie urodziła go

Pączek dla pączusia

Wczoraj był tłusty czwartek. Wszystkich opanował pączkowy szał, ale nie tylko, również faworkowy. Ja też zjadłam od rana dwa pączki. Jakoś tak dziwnie od rana miałam ssanie na słodkie, czekałam, aż wreszcie przyjadą pączki do firmy (zamiast owocu, które otrzymujemy codziennie). Z racji tego, że koleżanki nie było, skapnął mi się dodatkowy pączuś 😊 Nie były wybitne, ale zjadłam ze smakiem i nie żałowałam! 
Po tym jak zjadłam pączusie, dostałam od kolegi mema pod tytułem "Co by powiedziała Chodakowska" i tu Go zaskoczyłam wysyłając mu wpis Ewy z FB, w którym wyraźnie napisała, że świętuje takie dni i nie odmawia sobie pączka. Bardzo fajne podejście. Bardzo podoba mi się, że nie jest zakłamana, tylko mówi otwarcie o tym, że w święta, tłusty czwartek i kilka innych dni w roku sobie nie żałuje. 
Pamiętam jak byłam dzieckiem, w tłusty czwartek mama sama robiła ciasto, do środka dodawała powidła, robiła kulki i smażyła w brytfannie w tłuszczu. Później zazwyczaj obtaczaliśmy je w cukrze i zajadaliśmy się całą rodziną. To były czasy. Wszyscy przyjeżdżali do nas, bo wiedzieli, że mama na pewno zrobiła pączki i będzie wyżerka. Mama nigdy nie zastanawiała się nad tym czy pączki tuczą, czy może lepiej zrobić bezglutenowe (sic!) czy inne wynalazki. Każdy z nas zjadł po kilka, kilkanaście pączków, jeszcze ciepłych i byliśmy szczęśliwi. 
Szkoda, że nie mam czasu na to, żeby samemu zrobić mamowe pączki. Takie są najlepsze. A nie te kupne, pączki z różą! 

Znalezione obrazy dla zapytania tłusty czwartek

poniedziałek, 5 lutego 2018

"Mój Nowy Jork" historie kilku znanych Nowojorczyków

 
Zabierałam się za czytanie tej książki już przed wyjazdem do Nowego Jorku! Czyli trochę to trwało. Wreszcie stwierdziłam, że czas wielki ją przeczytać i oddać właścicielce.
Książka zawiera dużo zdjęć, więc czytania jest trochę mniej. Nie zmienia to faktu, że przy codziennych obowiązkach przeczytanie tych 250 stron zajęło mi trzy podejścia. I już żałuję, że nie przeczytałam jej wcześniej. Książka jest niesamowita. Są to historie rodowitych Nowojorczyków i ludzi, którzy tam wyjechali i już zostali. Opowiada o historii Nowego Jorku, o tym co działo się kilkadziesiąt lat temu. Mówi jak wyglądało wtedy życie codzienne Nowojorczyków. 
Cudownie było poczytać o tym jak postrzega Nowy Jork Al Pacino, Robert De Niro, Martin Scorsese, Yoko Ono czy Taylor Swift. Każdy z nich ma swoje doświadczenia, swoją historię i swoje wspomnienia związane z Nowym Jorkiem. Zgadzam się z nimi wszystkimi, że kto zobaczy Nowy Jork raz, wsiąka już na zawsze. Wiem coś o tym. Cały czas tęsknię, cały czas planuję, knuję- co by tu zrobić, żeby znowu tam pojechać. Jak uzbierać kasę na wyjazd? Szukam konkursów z możliwością wygrania wyjazdu. 
Wsiąkłam!!!!! Na zawsze. Ale wcale mi nie jest smutno z tego powodu, wręcz przeciwnie😄
Jest kilka cytatów z tej książki, z którymi się absolutnie zgadzam:
"Nowy Jork można kochać albo nienawidzić, 
ale żyć bez niego się nie da. 
Zwłaszcza, gdy się ma go już we krwi" 💕

"Nowy Jork jest piękny, ale nie pozwala o sobie zapomnieć,
niczym kochanek nieustannie domagający się uwagi" 💘


 
Jestem oszołomiona. Wspomnienia wracają. Myślę o miejscach, w których byłam, które odwiedziłam. Pamiętam zapachy, widoki, wieczór wśród strzelistych, oświetlonych budynków. Uśmiecham się do siebie wspominając Central Park, widok z Empire, WTOne, Top of the Rock Observatory. Pamiętam radość z siedzenia na czerwonych schodach, oglądania ludzi mnie otaczających. Przyglądałam się im czy mają taką samą radochę jak ja czy tylko ja oszalałam ze szczęścia. Jedząc wstrętne jedzenie z McDonalds'a na Times Square patrzyłam na kamery, przez które tyle miesięcy śledziłam wydarzenia, które się tam odbywały i codzienny ruch uliczny. Machałam mężowi, który patrzył na mnie, będąc tysiące kilometrów ode mnie. Tego uczucia nie idzie z niczym porównać. To jest kosmos. Mój kosmos 💗